Gdy patrzyłem na WALL.E'ego resztką sił ratującego szansę na powrót na Ziemię, zobaczyłem prawdziwego bohatera. Co śmieszne, jeszcze bardziej podziwiałem go, gdy bez zastanowienia wyruszył w
Gdy patrzyłem na WALL.E'ego resztką sił ratującego szansę na powrót na Ziemię, zobaczyłem prawdziwego bohatera. Co śmieszne, jeszcze bardziej podziwiałem go, gdy bez zastanowienia wyruszył w kosmos za swoją ukochaną (początkowy pomysł użycia cudzysłowu zaraz odrzuciłem) i bez tego samego zastanowienia pakował się w coraz większe kłopoty. Imponował mi, mimo że ciągle przecież był robotem, a ja bez wątpienia znajdowałem się tylko w kinie. Film wyjątkowy, chociaż fabuła prosta. Prosta w swojej wyjątkowości, bo pomysł na historię miłosną między dwoma robotami - rewelacyjny. Niby standard, bo przecież była i różnica wieku (a raczej zaawansowania technologicznego) i bariery językowe, i rozstania, i powroty... Jednak w wypadku robotów wszystko wypada jakoś inaczej. Tak - chociaż nigdy wcześniej nie utożsamiłbym tego słowa z robotami - romantyczniej... I słów nawet nie potrzeba było za wiele. A co ciekawe - im mniej ich padało, tym więcej się działo, tak więc akcji i dynamizmu filmowi nie brakowało. I to właśnie było urzekające - chociaż na ekranie widzieliśmy roboty, a środkiem przekazu była animacja komputerowa najwyższej jakości, to dialogów prawie nie było. Niemal jak w kinie niemym. Można było ograniczyć je nawet do zera, bowiem kwintesencją filmu był sposób porozumiewania się między robotami - wzajemnie wymieniane imiona i gesty. Trudno nie wspomnieć o tle filmowych wydarzeń. Stanowi je wyniszczona Ziemia. I, o dziwo, nie wskutek masowych wylewów wulkanów, efektu cieplarnianego, uderzenia meteorytów, czy nawet kwaśnych deszczy, a wskutek zaśmiecenia naszej planety - oczywiście przez nas, ludzi. Tych samych ludzi, którzy w 700 lat później nie potrafią ruszyć się ze swojego zautomatyzowanego fotelika i nie pamiętają już jak wygląda "flora". Wizja niestety smutna i dająca nieco do myślenia. "WALL.E" to film wyjątkowy. Animacja komputerowa, która nie ma śmieszyć, jak to zwykle bywa, a raczej... zwyczajnie się podobać. I z pewnością potrafi urzec i zapaść w pamięć. A w tle ciągle zdaje się migotać rada reżysera: nie doprowadźmy Ziemi do takiego stanu. I nawet nie dlatego, że byłoby co sprzątać. Pytanie raczej, czy ktoś z nas ludzi potrafiłby czekać 700 lat na swoją miłość?