Zapomnijcie o Allanie Karlssonie. Nowy Forrest Gump - który nie oddaje pola na frontach polskiego box office'u - sprawia wrażenie faceta niewielkiego kalibru, kiedy porównamy go z Michaelem
użytkownik Filmwebu
Filmweb A. Gortych SpĂłĹka komandytowa
Zapomnijcie o Allanie Karlssonie. Nowy Forrest Gump - który nie oddaje pola na frontach polskiego box office'u - sprawia wrażenie faceta niewielkiego kalibru, kiedy porównamy go z Michaelem Bay'em. Wysadzanie w powietrze najróżniejszych obiektów jest dla stulatka sztuką i miłością jedyną w swoim rodzaju. Ten drugi darzy eksplozje uczuciem toksycznym. Co więcej, z ochotą pokazuje światu, jak wygląda jego związek od kuchni - a kino na tym traci.
Czwarta odsłona serii "Transformers" i autostrada Panamerykańska posiadają jedną wspólną cechę - miarę. Różnic jest już więcej. Na najdłuższej drodze świata czeka mnóstwo atrakcji, a kiedy znudzi nas widok asfaltu - wystarczy wystawić głowę przez okno, aby otworzyć usta z zachwytu. Podczas seansu "Wieku zagłady" na rozrywkę nie ma co liczyć. Wybuchy, strzelaniny, wielowątkowa, niespójna fabuła oraz do znudzenia powtarzany wołacz "tato" - brutalnie poturbują nawet tych, którzy od "widowiska" nie wymagają wiele.
Podobno czynnik ludzki jest potrzebny, aby wytworzyć więź emocjonalną między ekranowym bohaterem a przeciętnym zjadaczem chleba. Reżyser wpakował więc do bagażnika - i tak już obciążonego tuzinami fajerwerków - słodką, ale ubogą rodzinkę, ich nadwornego błazna i byczkowatego przystojniaka. Taki kwartet nie wróży nic dobrego. Jeśliby przywódcę banitów - Marka Wahlberga zastąpić wieszakiem na płaszcze, prawdopodobnie nikt nie dostrzegłby różnicy. Natomiast resztą obsady można by z powodzeniem przebijać serca wampirów.
Czarne charaktery również straciły wyrazisty kolor. Działania dwóch agentów CIA w ciemnych okularach motywują wyłącznie banknoty z podobizną Jerzego Waszyngtona. Trzeci (spełniony naukowiec) - który kieruje całą intrygą - szybko traci animusz, porzuca nikczemny plan i brata się z przyjaciółmi Optimusa, ba, nawet decyduje się sypnąć groszem.
Oczywiście nie ma tutaj mowy o przywiązaniu do kogokolwiek. Ciało i kości potrafią wytrzymać więcej niż niejeden Transformer. Żółtodziób Yeager wykorzystuje broń lepiej od wyborowego strzelca - Swaggera, a w krytycznych sytuacjach ze spokojem wylicza, jakie niebezpieczeństwa czyhają na jego siedemnastoletnią córkę u boku starszego chłopaka. Dochodzi więc do sytuacji, w której los drużyny Wahlberga kompletnie przestaje nas obchodzić.
Gdyby reżyser "Armageddonu" zrezygnował z kilku aktorów, oparł scenariusz w znaczniejszym stopniu na inteligentnych robotach, nie przymierzał butów Petera Jacksona (akcja "rozróżnić krasnoluda") oraz ograniczył ilość wątków - szanse na zaangażowanie widza wzrosłyby drastycznie. Niestety, blaszani kosmici służą jedynie za pretekst do kolejnych eksplozji i ujęć z szortami Nicoli Peltz w roli głównej. Twórcy postawili na ilość - nie jakość. Efekty specjalne nie zapowiadają w kinie rewolucji lipcowej. Sekwencje pojedynków są często ukryte pod kłębami gęstego dymu i falami buchającego ognia.
Michael Bay nakręcił trylogię i obiecał, że na tym zakończy swoją przygodę z "Transformers". Słowa nie dotrzymał. Czy problemy finansowe zmusiły go, podobnie jak Cade'a, do sprzedaży Autobotów na części? Pozostaje nadzieja, że tym razem zbierze wystarczającą sumę, ostatecznie zezłomuje swój projekt i odwiesi na kołek - nieprzeznaczone mu - rękawice mechanika.